Regularnie podsłuchuję rozmowy obcych mi ludzi. W tramwaju, w sklepie, na ulicach, w pociągu. Gdzie się da, gdzie są. Inspirują mnie rozmowy pozbawione kontekstu, padające z ust sentencje, wypowiadane przez osobę, która dobrze wie, że tłum może ją usłyszeć. Lubię wywody filozoficzne, które udają i wywód i filozofię. Ale tym razem o czymś innym. Podsłuchałam damską rozmowę. O mężczyznach.
- Ja po prostu nie chcę z nim być.
- Dlaczego, zrobił coś?
- Nie. Po prostu nie kręci mnie jako facet. Dodatkowo, wiem, że to jest głupie, nie znoszę jego tiku nerwowego. To jest okropne co mówię, ale tak czuję.
O miłości dowiadujemy się zewsząd. Wiemy, że do nas przyjdzie i podobno wtedy będziemy wiedzieli, że to ona. Wiemy też, że są inne emocje, udające miłość i że musimy być czujni, by odnaleźć, co właściwe. Nie wiem czy dlatego właśnie odtrącamy wszystko, co dane, bo ciągle czekamy na księcia. Chyba każda kobieta jest w stanie przypomnieć sobie ideał, który modyfikowała przez lata nadając mu odpowiedni kształt, wizerunek i cechy charakteru. Mój chłopak musi być taki a taki. To cały zestaw skrzętnie przemyślanych cech pod który, jak pod szablon, chłopiec musi się dostosować. Czasami się nie dostosowuje. Dlatego ukuł się pewien zwrot powtarzany jak refren, że „nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę z kimś takim”. W czasach dzisiejszych jednak wszystko musi być dopasowane idealnie, nikt nie chodzi na ustępstwa. Widać to najwyraźniej wtedy, kiedy zbierze się listę powodów, dla których ludzie zostawiają siebie nawzajem: czyta za dużo fantastyki; nie traktuje mnie jak kobiety, bo kobietę przepuszcza się w drzwiach; jest gruby; weekendy spędza w domu, nie bawi się w klubach; słucha muzyki poważnej. To nie są przykłady wyssane z palca, to podsłuchane rozmowy. W przytoczonej na wstępie rozmowie chodziło o tik, który być może nie zaważył na całkowitym rozpadzie relacji, ale w jakimś stopniu utwierdził w przekonaniu o dobrze podjętej decyzji.
Jesteśmy pokoleniem singli. Albo urodziliśmy dziecko w wieku lat nastu, albo mamy około trzydziestu i udajemy, że miłość nie jest najważniejsza. Nie uważam, żeby rozpaczliwe szukanie partnera czy budowanie relacji z gruntu niezdrowych było dobrym sposobem na pozbycie się samotności. Ale odsuwanie emocji tylko dlatego, że ktoś ma za krótkie/długie/grube nogi jest absolutną bzdurą. Jesteśmy pokoleniem rozpieszczonym do granic możliwości. Czekamy na ideał, sami nie chcąc pójść na kompromisy. Wydaje nam się, że kompromis to odwrócenie się od swoich zasad, własnego ja itd. Jednocześnie jeśli ktoś nie ugnie się pod naszymi wezwaniami, miłości nie będzie. To klasyczny paradoks. Jesteśmy pokoleniem, które mniema, iż należy mu się wszystko, co najlepsze. Niecierpliwi i nieśmiertelni, mamy mnóstwo czasu. Po chwili okazuje się, że oto kolejna okrągła liczba na urodzinowym torcie, kilka prezentów i paru znajomych. A kiedy zabawa się kończy powoli dochodzimy do wniosku, że to nie rower czy książka nadadzą naszemu życiu sens. Że może gdzieś w przeszłości zrobiliśmy błąd. Bo robimy ich masę. Albo odrzucamy, być może, faktyczną miłość, bo drobiazg, na którym nam zależało nie został spełniony. Albo wiążemy się ze złymi partnerami tylko po to, by móc budzić się przy kimś. Ani się obejrzeć, a już mija kilka lat, jak jesteśmy parą, która – jakby się zastanowić – jest ze sobą, by nie być w pojedynkę. Nie chodzi mi też o permanentne motyle w brzuchu. Miłość jest trudna. Związki są bezustannym rzeźbieniem emocji. To stawanie do codziennej walki. Z rutyną i nawykami, które powinniśmy zmienić.
Ówcześni single są dumni ze swojej samotności. Oczywiście nie jest to najgorsza rzecz jaka może się nam przytrafić. Jeśli mamy przyjaciół, rodzinę czy psa. Jeśli mamy pasję, substytut i nieustającą nadzieję, to wszystko idzie w dobrym kierunku. Gorzej jeśli nie przyznajemy się do tego, że chcemy kochać i być kochanymi. Albo jeśli obieramy – bardzo teraz modną – wersję, którą zakłada, że miłość to strata czasu, to brzęczenie nad uchem „zrób to, zrób tamto, wynieś śmieci, posprzątaj łazienkę”. Od miłości się stroni. Nie stroni się od zabawy w miłość. Singiel ma mnóstwo praw. Może spędzać czas bez zobowiązań z kilkoma osobami naraz. Może spać do południa i obżerać się chipsami, kiedy nikt nie widzi. Może pod wymyślonym nickiem szukać kochanek na serwisach towarzyskich. Znajdzie miłość w kulinariach, w długo wyczekiwanym weekendowym piwie w towarzystwie, w telewizjach, książkach, muzyce. Zagłuszy potrzebę bycia z kimś i budowania zdrowych relacji wykonując masę czynności. Bo to okropne przyznać się do braku. Bo to pustka, tęsknota, niedosyt.
Większość moich rówieśniczek wyszła za mąż, urodziła dzieci, założyła dom. Na spotkaniach podtrzymujących relacje, które zdarzają się rzadko, bo przecież mąż/dzieci, wysłuchuję o rosnących i łzy wyciskających mleczakach, o seplenionych słowach, które tak cieszą, o anegdotach z piaskownicy. Słyszę o mężu, który pracuje od rana po wieczór, o wspólnych kolacjach i weekendach, o spacerach po parku. I tak, zazdroszczę im. Choć w gruncie rzeczy nie czuję instynktu macierzyńskiego. Społeczny mus nie wymusił na mnie autorytetu. Zazdroszczę im miłości, chociaż sama za nią nie gonię. A skoro nie gonię to czy ją oddalam? Czy z tego wynika, że (ja, jak i reszta niemal 30-letnich singli) poważny związek (wliczając w to próby (nieudane), odrzucenia (ze stron obu), a następnie poznanie się i wzajemne docieranie) stworzę dopiero za kilka lat? Czy będzie to choć chrystusowy wiek? No daj Bóg…
Prawdopodobnie nie tak miało być. Miała być miłość w tym najpiękniejszym okresie, w tej szalonej młodości, którą spędza się jeżdżąc rowerem i nosząc soczyście kolorowe sukienki. No ale nie było jej. Albo może nikt nie zauważył. Dlatego, że nie miała – jak zakładaliśmy - włosów do ramion, że wybuchała niekontrolowanym i głośnym śmiechem, i że nie uważała filozofii za najważniejszą z nauk? Czy bagatelizujemy coś zakładając, że należy nam się więcej i lepiej? Że zasłużyliśmy na to, by bez żadnego wysiłku z naszej strony pojawił się ktoś, kto pokocha w nas najmniejszy drobiazg? Czy ciągle żyjemy przekonaniem, że istnieje miłość absolutnie idealna, na którą wystarczy cierpliwie poczekać? A podczas czekania leżeć w zimnym łóżku i słuchać do snu nieznośnego jazgotu, który o niebo jest lepszy od ciszy w domu?
Autor:
Hanna Ha